Zakład Naukowo-Wychowawczy w Płudach
W Płudach pojawiły się Siostry Franciszkanki Rodziny Maryi po I wojnie światowej. W Kronice tego domu czytamy: „Zakład w Płudach został zapoczątkowany w 29 września 1924 r., w dzień św. Michała Archanioła”.
Główną przyczyną jego powstania to ogromna liczba sierot, które po wojnie „bolszewickiej” zbierali żołnierze na terenach objętych działaniami zbrojnymi. Dla tych dzieci należało znaleźć odpowiednie domy i stworzyć spokojne warunki rozwoju.
Siostry Rodziny Maryi, które poświęcały się wychowaniu dzieci osieroconych w Warszawie i okolicach podwarszawskich i w tej dziedzinie współpracowały z Wydziałem Opieki Społecznej zarządu miasta Warszawy, zostały poproszone o przyjęcie pod swoją opiekę 100 sierot.
Fundatorką domu w Płudach jest Matka Matylda Getter (1870-1968), absolwentka pensji sióstr Rodziny Maryi w Warszawie przy ul. Żelaznej 97 i członkini tegoż Zgromadzenia, nauczycielka i wychowawczyni, ówczesna przełożona „Ogniska Rodziny Maryi” w Warszawie na Pradze przy ul. Zamoyskiego 35.
Upoważniona przez zarząd Zgromadzenia rozwinęła starania i znalazła odpowiednią posesję dla zorganizowanie nowego zakładu dla tych 100 sierot. „W tym bowiem czasie właściciel pensjonatu Antoni Jałowski zaproponował nabycie na ten cel kolonii Płudy – Leśnagóra - obszar 13 morgowy z 8 budynkami”. Posiadłość tę zakupiła m. Getter za 120 000 zł, które zdobyła przez zaciągnięcie pożyczki w banku P.K.O. i Banku Gospodarstwa Krajowego. Zajęła się także remontami budynków i przystosowaniu ich do potrzeb Zakładu naukowo-wychowawczego.
Pierwszymi wychowankami w Płudach, które m. Getter nazwała Górki Matki Bożej, były małe dzieci – przedszkolaki, przywiezione tu z Chotomowa, w liczbie 40 – dziewczynki i chłopcy, następne grupy przybywały z Wydziału Opieki Społecznej, były nawet kilkumiesięczne niemowlęta.
Do Płud kierowano dzieci w różnym wieku, dlatego stworzono z nich odpowiednie oddziały i umieszczono w osobnych domach rozrzuconych na terenie nabytej posiadłości.
„Urządzono więc: żłobek na 50 dzieci, ochronkę na 60 dzieci, internat dla chłopców na 140 dzieci; na miejscu założono szkołę 4-oddziałową”.
„Lecz wszystkie te pomieszczenia okazały się dość szczupłe, z konieczności więc, pomimo braku funduszów, przystąpiono do rozbudowy dużego gmachu przez nadbudowę piętra i mansard. Również dotychczasowy żłóbek uległ też przebudowie” .
Na obszernym terenie parku w Płudach znajdowały się różne budynki, domy i domki, o osobliwych nazwach, dlatego łatwo było pomieścić różne grupy dzieci.
Szpitalik umieszczono początkowo w „Zaciszu”, a izolatkę - w domku „Kruszyna”, domek „Chochlik” zajęto na żłóbek, w domu „Polonka” umieszczono starsze dzieci, w domu „Jutrzenka” – średnie, dom „Pensjonat” przygarnął dzieci najmłodsze. W domu „Kościuszko” umieszczono szkołę (4-5 oddziałową) dla miejscowych dzieci. Dom „Rusałka”, przy głównej bramie został przeznaczony na mieszkanie dla pracowników świeckich. W domku zwanym „Mały” umieszczono stolarnię (S. Teresa Helman, Notatki, s. 224-225).
Poza tym jeden dom przy ulicy był wydzierżawiony gminie na szkołę powszechną i dopiero po kilku latach szkoła ta znalazła sobie inne miejsce, a do tego budynku przeniesiono własną szkołę zakładową z budynku „Kościuszko”.. W 1932 r. Zgromadzenie wybudowało własnym kosztem obszerny budynek szkolny, nowocześnie urządzony, w którym mieściła się 8 klasowa Prywatna Szkoła Powszechna, z prawem publiczności, prowadzona przez siostry, do której uczęszczały dzieci nie tylko z własnego zakładu, ale też z najbliższej okolicy. Ich liczba w okresie międzywojennym z 200 zwiększyła się do 300, a nawet więcej.
Przez cały też czas budowano w Płudach nowe obiekty mieszkalne i gospodarcze, postawiono domek dla ogrodnika, pralnię, a od strony Wiśniewa izolatkę dla dzieci chorych na choroby zakaźne oraz „klauzurę” – dom mieszkalny dla sióstr; trwały też przebudowy i rozbudowy dotychczasowych domów.
Do Płud stale przybywało coraz więcej dzieci. W 1928 r. było już 200 chłopców. Tego roku w czasie wakacji, przeniesiono z Płud wszystkich chłopców, część do Strugi, gdzie w zakładzie ks. Pułaskiego pracowały także siostry Rodziny Maryi, a starszych chłopców - do Różanego Stoku do Księży Salezjanów i do innych odpowiednich zakładów.
W Płudach, po dokonaniu remontów pomieszczeń, przewieziono tu dwie grupy dziewczynek z Pragi, w sumie 100 i odtąd w zakładzie siostry opiekowały się tylko dziewczynkami.
W edukacji tych dzieci stosowały siostry system wychowania w tak zwanych „rodzinkach” – w grupach złożonych z dzieci w różnym wieku. System taki miał na celu stworzenie dzieciom jak najlepszych warunków, „zbliżonych do rodzinnych”. Duża liczba domków ułatwiała tworzenie osobnych „rodzinek”, a każda z nich miała swój własny dom, malowniczo położony w parku.
W zasadzie na oznaczenie domu nie używano nazwy sierociniec, czy też zakład sierot, ale potocznie mówiono Internat, a oficjalna nazwa brzmiała: Zakład Naukowo-Wychowawczy Sióstr Rodziny Maryi w Płudach. Ta nazwa znajduje się także na okrągłej pieczęci Zakładu z dodatkiem w środku – „Płudy”.
W pierwszym punkcie Regulaminu czytamy: „Internat i szkoła 8-mio klasowa Sióstr Rodziny Maryi przeznaczone są dla dziewcząt od lat 7-miu do lat 15-stu”. Kolejny punkt mówił: „Zadaniem Internatu jest wychowanie dziewcząt w zasadach religijno-moralnych i w duchu narodowym, dbając przy tym o rozwój duchowy przez wyrabianie charakteru. Internat zastępuje dziewczętom dom rodzinny, znajdują one odpowiednie mieszkanie i całkowite utrzymanie oraz należytą opiekę, pomoc lekarską i pomoce naukowe”. Trzeci punkt mówił o liczbie dzieci: „Miejsc w internacie jest 120”.
Ponieważ były to dzieci w różnym wieku dlatego stworzono z nich odpowiednie oddziały, i umieszczono w osobnych domach rozrzuconych na terenie nabytej posiadłości.
„Urządzono więc: żłobek na 50 dzieci, ochronkę na 60 dzieci, internat dla chłopców na 140 dzieci; na miejscu założono szkołę 4-oddziałową”.
„Lecz wszystkie te pomieszczenia okazały się dość szczupłe, z konieczności więc, pomimo braku funduszów, przystąpiono do rozbudowy dużego gmachu przez nadbudowę piętra i mansard. Również dotychczasowy żłóbek uległ też przebudowie” i 26 maja 1926 r. poświęcono jego fundamenty (Tamże, s. 125- 126).
Pierwszą Patronką kaplicy i całej posesji w Płudach została Matka Boża Łaskawa, gdyż jej wizerunek i cały ołtarz, przywieziony tu z prowadzonego przez siostry Zakładu w Chotomowie, został umieszczony w kaplicy, urządzonej w jednej z sal głównego budynku nowego Zakładu. Stąd też cała falista posiadłość została nazwana przez m. Getter – „Górki Matki Bożej Łaskawej”.
Zanim siostry urządziły własną kaplicę, chodziły na Mszę św. do kaplicy sióstr Felicjanek w Wiśniewie. Dopiero w końcu listopada 1924 r. miały własną kapliczkę, a w niej Mszę św. i nabożeństwa, a w noc Bożego Narodzenia - Pasterkę.
W 1925 r. miejsce Matki Bożej Łaskawej w kaplicy w Płudach zajęła Matka Boża Nieustającej Pomocy. O obraz ten starała się m. Getter u Ojców Redemptorystów w Rzymie przez ks. abp. Jana Cieplaka, który w 1925 r., uwolniony z więzienia sowieckiego, odwiedził siostry w Warszawie i stąd udał się do Rzymu. Obraz ten, nabyty u Redemptorystów, poświęcił w Watykanie papież Pius XI i nadał mu specjalne przywileje i łaski.
Obraz Matki Bożej Nieustającej Pomocy, przysłany do Polski, został umieszczony w nowym ołtarzu w kaplicy Zakładu w Płudach. Przyjęty z pobożnością i czcią przez siostry, dzieci, a także okoliczną ludność, zasłynął wkrótce licznymi łaskami i cudami.
„Matka Najśw. od razu zaczęła zlewać strumienie łask na tych, którzy się Jej polecali, w tym cudownym obrazie. Były liczne cuda”. Niektóre z nich opisała w najstarszych kronikach s. Teres Helman (ARM F-f-8, s.225-226).
Siostry w Płudach, oprócz opieki nad dziećmi, spełniały w ubiegłych latach wiele innych funkcji, włączały się w prace przy parafii, opiekowały się rodzinami ubogimi, niosły pomoc pielęgniarską okolicznej ludności.
Matka Getter – Kochała dzieci – kochała Ojczyznę – Cytat - jej wypowiedź
Rok 1939, wybuch II wojny światowej, a następnie okupacja niemiecka, położyły kres wielu dotychczasowym akcjom prowadzonym na terenie Płud, ale zarazem wyzwolił ofiarność na rzecz ludzi potrzebujących.
Podczas kampanii wrześniowej siostry przyjęły pod swój dach dzieci z Ciechocinka, ewakuowane do Warszawy. Podczas oblężenia Warszawy dostarczały produkty żywnościowe do domu prowincjalnego na Hożą, by m. Getter mogła wyżywić 500 dzieci, które schroniły się pod jej opiekę z kilku zakładów oraz osoby cywilne. Urządziły w swoim domu punkt sanitarny i spieszyły z pomocą rannym i chorym. S. Anna Skrzeczkowska opatrywała rannych żołnierzy, a siostry nauczycielki włączyły się akcję ukrywania osób wojskowych, dostarczanie im ubrań cywilnych, by ułatwić ucieczkę przed Niemcami
- Kierowniczka szkoły s. Irena Waśniewska i nauczycielki włączyły się w pracę „Komitetu Doraźnej Pomocy dla Potrzebujących”. Siostry, choć miały na utrzymaniu ok. 150 sierot, to jednak wydatnie pomagały wysiedlonym i uciekinierom, prowadziły dla nich kuchnię, rozdawnictwo lekarstw i odzieży.
- Niemcy po zajęciu Płud rozwiązali Komitet Doraźnej Pomocy. W budynku szkolnym urządzili szpital dla swoich rannych.
Siostry nie zaniedbywały swych ćwiczeń duchownych. Każdego roku m. Getter organizowała w Płudach rekolekcje dla zakonnic, na które przyjeżdżały siostry z pobliskich domów. Jedynie w 1944 r., z powodu wybuchu Powstania Warszawskiego, rekolekcje zostały odwołana.
Siostry, podobnie jak wszyscy, cierpiały z powodu trudnych warunków materialnych, restrykcji okupacyjnych i prześladowań. Jako Polski, gorąco kochające swój kraj, bohatersko włączyły się w nurt prac patriotycznych polskiego podziemia. Tu spotykali się ludzie z konspiracji, tu znajdowali bezpieczne schronienie, punkt kontaktowy, wsparcie duchowe i materialne, a chorzy i ranni partyzanci - pomoc sanitarną.
Tajne nauczanie – szkoła.
Także szkoła sióstr przeżywała okresy wielkiej niepewności. Już 15 listopada 1939 r. władze niemieckie zawiesiły naukę w szkołach; wójt gminy poinformował jedynie, że mogą prowadzić zajęcia tylko z dziećmi zakładowymi. Po wielu staraniach szkoła w grudniu 1939 r. otrzymała pozwolenie na dalsze prowadzenie nauki.
- Szkoła w Płudach przetrwała wojnę i włączyła się w sieć tajnego nauczania w powiecie warszawskim. Utrzymywała kontakty z przewodniczącym Powiatowej Komisji Oświaty i Kultury, inspektorem Antonim Lumbe, któremu podlegały wszystkie ośrodki kulturalne w zakresie oświaty. W gminie Jabłonna funkcje łącznika tajnego nauczania pełnił Antoni Rutkowski, kierownik szkoły powszechnej w Białołęce Dworskiej. W Płudach kierowała tajnym nauczaniem kierowniczka szkoły s. Irena Waśniewska.
W 1940 r. szkoła zatrudniała 5 sióstr i 2 nauczycielki świeckie. Po s. Waśniewskiej, usuniętej z kierownictwa przez władze niemieckie, za niewykonanie nakazu o hodowli jedwabników, stanowisko to objęła w 1942 r. s. Maria Ziółkowska i szkoła musiała hodować jedwabniki.
W 1939 r. szkoła sióstr liczyła 200 uczniów, w 1940 – 242, w 1944 – ok. 300, w 1945 – 314 uczniów.
- Siostry nauczycielki rozwinęły w szkole tajne nauczanie - w ramach legalnie istniejącej szkoły 7-klasowej. Objęci nią zostali uczniowie klas V-VII. Młodzież żyła atmosferą patriotyczną.
- Kierowniczka s. Irena Waśniewska zorganizowała na terenie szkoły tajne komplety gimnazjalne, Dalsze klasy uczęszczały na komplety do braci Antoniego i Wojciecha Zawadzkich w Płudach. S. Waśniewska wykładała w nich historię, geografię i język polski.
- W latach 1942-1944 siostry prowadziły tajne dokształcanie dla młodzieży starszej - pozaszkolnej (także siostry brały udział), która nie miała świadectwa ukończenia pełnej 7-klasowej szkoły. Uczęszczały dziewczęta z okolicy, wychowanki sióstr Samarytanek z Henrykowa, kilka - dojeżdżało z Warszawy, w sumie 40 osób. Świadectwa po egzaminie wydawał kierownik Publicznej Szkoły Powszechnej w Białołęce Dworskiej, antydatowane, „18 czerwca 1939” (ARM AZ VII 243, 248).
- Zorganizowały świetlicę w jednej z sal szkolnych, gdzie zbierała się oficjalnie młodzież pod szyldem „robienia kukiełek”, a w rzeczywistości prowadzone były pogadanki, dyskusje, czytanie książek, śpiewanie pieśni, zorganizowano nawet teatrzyk kukiełkowy.
- Do pracy w szkole przyjęły siostry wysiedloną s. Marię Ziółkowską z Łomny, oraz dwie nauczycielki z Czerniowiec: s. Anielę Zuzannę Jamróz i s. Wiktorię Benignę Tarmanowską.
Zagrożenie wysiedleniem.
- Dom w Płudach przeżył w czasie okupacji grozę wysiedlenia. Pisała o tym z troską m. Getter 1 sierpnia 1942 r. do sióstr z placówek Wschodnich, prosząc o modlitwę w intencji zagrożonego Domu w Płudach. Miał tu powstać Dom dla 700 dzieci niemieckich.. Oto jej słowa: „w poszukiwaniu ... dachu nad głową zabiegane jesteśmy” i dodała: „Szturmujemy do Pana Boga, by nas ocalił od tej klęski, ale z drugiej strony cieszymy się, że choć w małej części będziemy naśladowniczkami całej naszej rzeszy biedaków, i zbliżymy się jeszcze więcej do ubóstwa Chrystusowego, dziękując Bogu, że nas to spotkało latem, a nie wśród ostrej zimy”. Jednocześnie zachęcała „wszystkie te doświadczenia Boże, mają tylko na celu uświęcenie nasze”. (ARM AZ II 60).
W latach okupacji siostry otworzyły swój dom dla ofiar wojny, dla wysiedlonych ze Wschodu i Zachodu, dla bezdomnych, dla ukrywających się i ściganych przez Niemców. Użyczały bezpiecznego schronienia ukrywającym się, ludziom polskiego podziemia. - Tu między innymi przebywało kilku wysiedlonych księży, pełniąc przy kaplicy funkcje kapelanów.
Duszą wojennych akcji była ofiarna przełożona s. Aniela Stawowiak, a następnie s. Romualda Stępak, wspierane przez m. Matyldę Getter.
Ukrywanie Żydów
Siostry otworzyły też swoje serca i drzwi domu dla tych, którym groziła niechybna śmierć, dla Żydów, choć za tę pomoc groziła śmierć. Aż trudno uwierzyć, zakład w Płudach, ukryty w cieniu drzew i krzewów, przygarnął i ocalił ponad 40 dzieci żydowskich oraz około 10 starszych Żydów.
W Płudach znalazły schronienie także dzieci żydowskie. Część ich urzędowo kierował Wydział Opieki Społecznej Zarządu Miejskiego m. Warszawy, samorządy lokalne lub RGO i te były finansowane przez powyższe instytucje, resztę dzieci m. Getter osobiście przyjmowała w domu warszawskim przy ul. Hożej i kierowała do Domu Dziecka w Płudach, koszty ich utrzymania pokrywały same siostry, względnie rodziny dzieci o ile to było możliwe. Matka. Getter mówiła: ratuję człowieka.
Zrozpaczona matka przerzuciła swoje dziecko na teren zakładu w Płudach w dniu, kiedy Niemcy prowadzili Żydów do Henrykowa na rozstrzelanie. Danutę Rajską, albo inną dziewczynkę, przywieziono do Płud w worku, znalazła tu także schronienie Janina Dawidowicz, oraz inna dziewczynka wyniesiona z getta warszawskiego w pojemniku na śmiecie.
Wielkim ryzykiem, graniczącym z bohaterstwem, było przewożenie dzieci z Warszawy, pociągiem z Dworca Gdańskiego do stacji Płudy. W Zakładzie płudowskim, wśród prawie 200 wychowanek ukrywały siostry 40 dzieci żydowskich, w wieku od 7 do 16 lat, a nawet starsze, dbając o ich rozwój i zapewniając im względnie spokojną atmosferę. Wszystkie przeżyły wraz z siostrami trudny okres okupacji.
W Płudach siostry uprzyjemniały im wieczory przez organizowanie zabaw, gier, loterii fantowych i inscenizacji, jak również starały się dla nich o słodycze. Wyrabiały w nich poczucie godności człowieka, wyczulały na potrzeby bliźnich. Dbały też o ich rozwój intelektualny i wykształcenie, większość z nich chodziła do szkoły prowadzonej przez siostry, inne brały udział w tajnym nauczaniu w świetlicy, niektóre uczęszczały na tajne komplety gimnazjalne, te „o złym wyglądzie” pozostawały na terenie domu, włączając się w zajęcia sióstr.
Ukrywanie dzieci żydowskich połączone było z ciągłą troską, o ich niebezpieczeństwo, o ich osłonę przed represjami ze strony Niemców. Zagrożone dzieci w Płudach przewoziły siostry do innych domów.
W ten sposób Janina Dawidowicz, przebywająca w Płudach (od 11 VII 1943), jako prywatna wychowanka, pod nazwiskiem Danuta Teresa Markowska, została przewieziona do zakładu "Łomna" w Warszawie przy ul. Wolność (27 I 1944). Matka Getter, przenosząc ją z Płud, zwróciła się telefonicznie do s. Tekli Budnowskiej, przełożonej Zakładu „Łomna” z pytaniem: „Czy przyjmie siostra błogosławieństwo Boże”. To był umówiony znak - zakonny szyfr – na oznaczenie dziecka żydowskiego. Na takie pytanie nie było innej odpowiedzi tylko –„tak, przyjmę” (Relacja, VII 85).
Przykład przeżyć dziecka żydowskiego. Wyjątkowo trudne losy okupacyjne były udziałem dziewczynki (ur. w 1930), o wybitnie semickich rysach, Małgorzaty Frydman-Mirskiej, obecnie Acher, zamieszkałej w Paryżu. Z matką i siostrą Ireną przebywała Małgosia do sierpnia 1942 r. w getcie w Warszawie. Wyprowadzona w sierpniu 1942 r. z getta, ukrywana przez różne osoby, przeżyła okupację wraz ze swą siostrą Ireną w Domu Dziecka sióstr Rodziny Maryi w Płudach.
Jakie uczucia targały sercami tych dzieci możemy poznać, z relacji Małgosi Mirskiej, która przyszła na Hożą wraz z młodszą swą siostrą Ireną. Wspomina: „strasznie się bałam, ponieważ miałam okropny wygląd, ‘złą twarz’... Przechodząc przez furtę klasztorną miałam świadomość, że za nią rozstrzygnie się mój dramat: życie czy śmierć. Matka przełożona Matylda Getter spojrzała na nas i powiedziała: tak, przyjmuję. Wydawało mi się, że się niebiosa otworzyły przede mną” (Relacja, VIII, 99).
Czym była opieka siostry zakonnej dla nieszczęśliwych dzieci żydowskich odsłania wypowiedź tej samej Żydówki, Małgosi „Matka Aniela – czytamy w jej liście o przełożonej z Płud - ... była przez lata wojny dla mnie ostoją. Nigdy nie zapomnę jak w momencie rewizji niemieckiej, gdy tak bardzo się bałam, Matka Aniela położyła mi rękę na głowie i powiedziała: ‘W naszym domu, gdzie jest kaplica, nic ci się stać nie może’. Siła w jej głosie i piękne spojrzenie dodały mi otuchy”. (List Małgorzaty Mirskiej-Acher do m. Matyldy Getter, 4 czerwca 1960, New York (ARM. AZ II 60).
Siostry w Płudach mają duże zasługi w Ratowaniu, ukrywaniu i ocaleniu ponad 40 dzieci żydowskich, a także starszych osób pochodzenia żydowskiego.
– 4 Siostry za rotowanie dzieci żydowskich zostały odznaczone przez Komitet Żydowski z Jerozolimy medalem i dyplomem honorowym z tytułem „Sprawiedliwy wśród narodów świata”.
- Matka Matylda Getter, jako pierwsza otrzymała ten tytuł w 1985 r. wystarały się o to wychowanki żydowskie, ocalone w Płudach i w innych domach sióstr Rodziny Maryi, mieszkające po wojnie w Paryżu, Londynie, Jerozolimie, Tel-Aviv’ie.
- Siostra Aniela Stawowiak, przełożona w Płudach w latach 1937-1943 – jako druga otrzymała medal „Sprawiedliwy…”, w 2018 r. a także
- Siostra Romualda Stępak, kolejna przełożona w Płudach - w latach 1943-1946 odznaczona medalem „Sprawiedliwy…” w 2018 r.
- Siostra Ludwika Peńsko, wychowawczyni w Płudach, odznaczona medalem „Sprawiedliwy…” w 2018 r., która w swojej grupie liczącej 40 dziewcząt, miała 24 dziewczynki żydowskie; s. Ludwika zachowała ich Spis z danymi personalnymi.
Najcięższe chwile przeżyły siostry i dzieci, a wraz z nimi ludzie wysiedleni podczas Powstania Warszawskiego – 1944 r. Siostry z domu w Płudach niosły ofiarną pomoc wysiedlonym, którym działania zbrojne pozbawiły dachu nad głową i środków do życia. Dzieliły się z nimi żywnością, lekarstwami, środkami opatrunkowymi.
Oprócz własnych 150 wychowanek siostry przyjmowały kolejno wysiedlone sieroty z 2 domów dziecka z Anina, z Białołęki, z Międzylesia - Zosinek, oraz z zakładów prowadzonych przez personel świecki z Wiśniewa, Zbójnej Góry i Miedzeszyna. W sumie znajdowało się tam ponad 500 dzieci, w tym 100 dzieci żydowskich, nie licząc ludzi wysiedlonych, którzy przy zakładzie szukali bezpiecznego schronienia. A bezpiecznie tu nie było, gdyż obiekt ten przez 3 miesiące znajdował się w ogniu walki.
Niemcy umieścili na jego szczycie obserwatorium i stąd kierowali ogniem artyleryjskim na pozycje radzieckie, a podobno i na Warszawę. Pod dom podjeżdżały czołgi niemieckie i wyrzucały pociski na pozycje rosyjskie. Z tego powodu dom był nieustannie bombardowany i silnie ostrzeliwany przez Rosjan. Wszyscy przeżywali tragiczne chwile, każde wychylenie z domu, a nawet wyjście na parter groziło śmiercią; były ofiary w ludziach świeckich, ranne wśród sióstr, budynek chwiał się od wstrząsów, ale nie runął.
Do atmosfery grozy dołączały się niesamowita ciasnota, zaduch, brak możliwości przyrządzenia posiłków, trudność utrzymania higieny, stąd plaga insektów, a nadto nieustanne rewizje niemieckie, poszukiwanie Żydów, wyrzucanie osób świeckich, a wreszcie wysiedlanie dzieci.
Strach i przerażenie niosły ze sobą wizyty Niemców w piwnicach. Szczególnie dawał się we znaki jeden z nich, zwany „rudym krzykaczem”, zażarty antysemita. Przez trzy tygodnie wpadał tu codziennie szukając dzieci żydowskich. Jednego dnia „wściekle zły” – jak relacjonują siostry – wpadł do piwnicy z krzykiem, że tu jest przechowywany jakiś ksiądz - Żyd. Siostra Stanisława Kaniewska z Zosinka zaprzeczyła temu. Zażądał wówczas kontroli wszystkich piwnic. Idąc za siostrą, która w mroku pokazywała mu pomieszczenia pełne przerażonych dzieci, siedzących w półmroku, wypatrywał dzieci żydowskich i księdza Żyda.
Przy oprowadzaniu - w labiryncie piwnic - siostra omijała pomieszczenia, gdzie znajdowali się ludzie świeccy i jedenastu księży, wśród nich ks. Władysław Miziołek, późniejszy biskup, a wówczas kapelan kaplicy w Międzylesiu oraz o. Florian Koziura franciszkanin konwentualny. A o tych najwięcej się bano, ponieważ Niemiec powiedział, że jeśli znajdzie kogoś oprócz dzieci – to na miejscu go zastrzeli. Nie zauważył jednak ani dzieci żydowskich, ani ukrywanego tu w zakonspirowanym pomieszczeniu księdza Tadeusza Pudra – pochodzenia żydowskiego, o czym nikt nie wiedział, tylko przełożona płudowska Romualda Stępak i dwie wtajemniczone siostry: Domicela Golik i Janina Kruszewska, które czuwały nad jego bezpieczeństwem .
Najstraszniejsze chwile nastąpiły 10 października 1944 r. ze względu na zbliżanie się fontu. Uniknęły siostry wysiedleń dzieci poprzednich nocy, ale tej nie mogły się oprzeć, nie pozwoliły jednak wyrzucić najmłodszych dzieci. Niemcy siłą, w czarną noc, wyrzucili starsze dzieci z piwnic, w tym 60 dziewcząt płudowskich i część z Zosinka, 60 chłopców z Białołęki, z którymi wyruszyło kilka sióstr wychowawczyń. Przeszły one długą tułaczkę pieszą i w transporcie kolejowym. Umęczone dzieci, pędzone przez Niemców w stronę Modlina, rzucały po drodze zabrane ze sobą podręczne „węzełki”. Przytrzymane przez kilka dni w twierdzy modlińskiej zostały wycofane z transportu do Niemiec przez jakiegoś młodego niemieckiego oficera, który na prośbę sióstr skierował dzieci do Łowicza.
Podróż jednak do Łowicza trwała 2 tygodnie, a trasa biegła przez Toruń, gdzie dzieci polskie spotkały się z wrogim stosunkiem ze strony dzieci niemieckich. Kiedy sieroty polskie podczas długiego postoju wyszły na peron, dzieci niemieckie biły je rózgami po nogach, a Niemcy nie reagowali na to brutalne zachowanie się wyrostków. Tymczasem ludność polska okazywała im współczucie i pomoc żywnościową. W okolicach Sierpca siostry, nie wiedząc jaki los ich czeka, oddały słabsze dzieci rodzinom polskim. W Łowiczu Niemcy przydzielili na zamieszkanie dla sierot majątek hr. Grabińskiej w Walewicach, skąd dopiero 28 lutego 1945 r., po 7-miesięcznej tułaczce, wróciły do zniszczonego zakładu w Międzylesiu. Natomiast część wysiedlonych wówczas dzieci z Płud, z zakładu w Białołęce, pod opieką s. Eleonory Maksimowskiej znalazła się pod Krakowem w Staniątkach i Niepołomicach.
Pozostałe dzieci w Płudach doczekały się wyzwolenia. Zanim to jednak nastąpiło, od dowódcy z Jabłonny, zjechał do Płud lekarz niemiecki dla sprawdzenia czy wszystkie dzieci opuściły ten obiekt. A kiedy dowiedział się, że nie wszystkie, żądał wyjaśnień. Wówczas s. Kaniewska przedstawiła mu sytuację małych dzieci, od 2-4 lat, wycieńczonych głodem i przebywaniem w piwnicach, które nie są w stanie wyruszyć w daleką i ciężką podróż pieszą. A Niemcy nie dali transportu. Wówczas lekarz niemiecki zażądał osobistego sprawdzenia sytuacji dzieci w piwnicach. Jedna z sióstr oprowadzała go ze świecą, s. Stanisława objaśniała po niemiecku. „Oglądał wszystkie piwnice, a gdy doszedł do piwnicy, gdzie przebywali dwuletni chłopcy z Anina przeraził się – siedzieli na węglu, wyglądali jak nieboskie stworzenia”, dla nich bowiem nie było już innego pomieszczenia w piwnicach.
Siostra prosiła niemieckiego lekarza o żywność dla dzieci, gdyż jedynym posiłkiem była polewka z żyta, które zebrano z pola przed powstaniem i mielono na prymitywnych żarnach, ale i to żyto już się kończyło i przełożona martwiła się czym będzie żywić taką gromadę dzieci. Lekarz obiecał przysłać żywność, a nawet kakao, cukier, słodycze, czekoladę. Ale nie przysłał i siostry nie widziały już ani lekarza, ani zapowiedzianych słodyczy.
W dniu 23 października Niemcy wycofali się z Płud, a następnego dnia wczesnym rankiem podeszły pod dom pierwsze patrole polskich żołnierzy z I Dywizji Kościuszkowskiej. Radość opanowała wszystkich. „Płakaliśmy ze wzruszenia nie tylko my, ale i żołnierze, księża i dzieci”. Jeden z księży w piwnicy odprawił Mszę św. dziękczynną za ocalenie, w której uczestniczyli także żołnierze. Z wyzwoleniem przyszła też pomoc żywnościowa. Oficer dowodzący zapewnił, że przyśle chleb, konserwy i inną żywność. I rzeczywiście, żołnierze polscy jeszcze tego dnia przywieźli chleb i konserwy i każdy dostał odpowiednią porcję na śniadanie.
Wygnańcy z Międzylesia zaczęli myśleć o powrocie do swego zakładu w Zosinku, a z nimi podążyły dzieci płudowskie, którym wojsko nie pozwoliło pozostać na tym niebezpiecznym terenie. Polski dowódca obiecał pomoc w przetransportowaniu dzieci i jeszcze tego dnia w południe przysłał samochód. Z radością wracały dzieci i siostry do swego w Zosinku, ale droga nie była łatwa, pełna wybojów, zasłana poległymi, zabitymi końmi, rozbitymi niemieckimi pojazdami i armatami.
Płudy w okresie powojennym
Płudy zostały wyzwolone 24 paźdz. 1944 r. przez Kościuszkowców z Armii rosyjskiej. Skończył się tragizm okupacyjny. Dom Sióstr zajął sztab rosyjski. Dzieci z wychowawczyniami musiały opuścić Płudy - siostry i dzieci płudowskie przebywały w Międzylesiu, w domu sióstr „Zosinek” i dopiero 20 marca 1945 r. wróciły do swego domu, gdzie pozostało kilka sióstr dla opieki nad tym miejscem. Stan jaki zastały określają ich słowa: „wróciliśmy z dziećmi na gruzy, ogołoceni prawie ze wszystkiego”. Powróciły też 3 siostry wysiedlone wraz z 55-ma dziećmi - 13 października 1944 r. z Walewic.
Straty wojenne. Główny dom Zakładu w Płudach poważnie został uszkodzony w czasie działań zbrojnych w 1944 r. Jego zniszczenie sięgało 60 %. Podobnie kaplica poważnie ucierpiała, została częściowo zburzona podczas uderzenia bomby 9 października 1944 r., kiedy to został zerwany dach i powstały duże wyrwy w ścianach przez pociski.
Figura Matki Boskiej w ogrodzie z powodu działań zbrojnych, pocisków i wstrząsu terenu została poważnie uszkodzona i spadła z postumentu.
Budynek Szkoły sióstr - 12 października 1944 r. uległ częściowemu zburzeniu przez pociski: dach podziurawiony jak sito i duże wyrwy w ścianach. Jeden budynek jednopiętrowy – został całkowicie spalony, 3 budynki jednopiętrowe – zburzone, nie do zamieszkania. Biblioteki zakonna i szkolna w części spalone, reszta zniszczona podczas działań zbrojnych (Sprawozdanie, 10 lutego 1948).
W okresie powojennym siostry dźwigały z ruin swoje domy, co było można odbudowały i remontowały, by przygotować miejsce dla dzieci wysiedlonych.
Szkoła. Niezwłocznie po powrocie z tułaczki w marcu 1945 r. siostry podjęły starania, by doprowadzić zniszczony w dużym stopniu budynek szkolny do używalności, z którego znikło całe wyposażenie wewnętrzne, uszkodzone mury i podziurawiony dach wymagały remontu, brak drzwi i okien, a wewnętrzne sale po szpitalu niemieckim wymagały oczyszczenia.
Siostry uporządkowały klasy, uzupełniły ich wyposażenie, i rozpoczęły naukę w dość intensywnym tempie, tak że w końcu czerwca mogły zakończyć rok szkolny. Na etacie szkolnym znalazła się kierowniczka s. Irena Waśniewska i pięć sióstr nauczycielek.
W 1947 r., stosując się do życzenia Kuratorium Zgromadzenie wyraziło zgodę, aby ich Prywatna Szkoła Podstawowa została upubliczniona, pod warunkiem, między innymi, że personel zakonny będzie nadal pracował na dotychczasowych warunkach. I rzeczywiście szkole Zgromadzenia w Płudach nadano miano Szkoły Publicznej, a siostry zostały w niej zatrudnione, ale mianowano je nie nauczycielkami stałymi, ale tymczasowymi, choć posiadały „pełne kwalifikacje do nauczania w szkołach powszechnych”, a nadto „wieloletnią praktykę”.
Zaledwie dwa lata mogły siostry uczyć w swej Szkole. W 1949 r. Inspektorat Szkolny Warszawski powiadomił siostry, „że zostają one zwolnione ze służby, a z uwagi na to, że sprawowały się nienagannie – przeto przyznaje im się jednomiesięczną odprawę”. W ten sposób władze oświatowe odsunęły całkowicie siostry zakonne od szkoły stanowiącej własność Zgromadzenia.
Nie pomogły liczne odwołania sióstr z 9 czerwca 1949 r. od powyższej decyzji do różnych instancji, łącznie z ministrem Oświaty. Kuratorium Okręgu Szkolnego Warszawskiego, 27 czerwca 1950 r., powiadomiło Zgromadzenie, że decyzja została podjęta przez Inspektorat Warszawski „zgodnie z obowiązującymi przepisami ... o stosunku służbowym nauczycieli” i podyktowana była „jedynie troską o właściwy kierunek wychowawczy młodzieży, zgodny z wymogami obecnej rzeczywistości” (ARM AZ III 38).
Wszystkie siostry uczące w tej szkole, a mianowicie: s. Irena Waśniewska, s. Helena Borkowska, s. Aniela Jamróz, s. Stanisława Kowalska, s. Regina Mroczkowska nie zostały ponownie zatrudnione w Szkole Publicznej w Płudach.
Budynek ten dzierżawiony przez Inspektorat Szkolny, w którym mieściła się Publiczna Szkoła w Płudach, w październiku 2000 roku został zwrócony Zgromadzeniu, w stanie nie nadającym się do remontu. W ostatnim czasie przygodni przechodnie zaprószyli ogień i jeszcze bardziej zniszczyli ten obiekt, który w konsekwencji został do końca rozebrany.
Dom Dziecka. Siostry Rodziny Maryi nadal prowadziły Dom Dziecka w Płudach, teraz przy ul. 1 Maja 3, zmienionej wkrótce na Klasyków 52/54, początkowo w bardzo trudnych warunkach materialnych. Liczba wychowywanych dzieci zmniejszyła się ze względu ma brak miejsca.
Po przejęciu „Caritasu” kościelnego przez władze świeckie (1951), Dom Dziecka w Płudach, podobnie jak inne domy wychowawcze prowadzone przez siostry, podlegał Zrzeszeniu Katolików „Caritas” w Warszawie, Krakowskie Przedmieście 62.
W tym czasie na posesji Zgromadzenia w Płudach, oprócz domu głównego, znajdowały się cztery małe domki, zajmowane przez siostry, albo pracowników zakładu i trzy budynki nadające się jedynie do rozbiórki.
W 1954 r. pod opieką sióstr w Płudach przebywało 84 dziewcząt, w wieku od 3 do 16 lat; wspólnota sióstr płudowskich liczyła w tym czasie – 31 sióstr.
Poza tym siostry: Helena Borkowska i s. Zuzanna Jamróz uczyły w religii w pięciu okolicznych szkołach, położonych na terenie parafii Płudy – Tarchomin. W razie potrzeby siostry pielęgniarki spieszyły z pomocą chorym; udzielały też siostry potrzebującym pomocy materialnej (AZ I 43).
Działalność w Płudach w 2008 r..
Obecnie na terenie rozległego parku (7 ha) znajduje się siedem budynków, zamieszkałych w całości lub częściowo oraz zaplecze gospodarcze zredukowane w ostatnich latach do koniecznego minimum.
Główny budynek Domu Dziecka w Płudach, przed wojną podwyższony, a po wojnie odbudowany po zniszczeniach, był następnie wielokrotnie remontowany, przebudowywany i rozbudowywany.
Z uwagi na to, że budynek, w którym mieszkały siostry, tak zwana „Klauzura”, chylił się ku upadkowi, Zgromadzenie podjęło wielką inwestycję wybudowania nowego gmachu, który w 2008 roku został wykończony i poświęcony.
Obecnie po licznych rozbudowach i udoskonaleniach Siostry prowadzą zasadniczo dwa działy pracy:
Wspólnota zakonna w Płudach w ostatnich latach zmniejsza się, w 1954 r. liczyła 31 sióstr, w 2008 r. - 22 siostry, obecnie - 11 sióstr, z których na etatach pracuje 8, pozostałe Siostry – starsze i chore, wspomagają płudowskie dzieła wychowawcze swoją modlitwą i cierpieniem.
Całej Wspólnocie zakonnej w Płudach przewodniczy od 2016 r. Siostra przełożona Irena Szczęśniak, jednocześnie dyrektorka Przedszkola od 1994 r. .
W Domu Dziecka i Przedszkolu współpracuje z Siostrami kilkanaście osób personelu świeckiego. Ponadto kilka osób prowadzi w Przedszkolu „na zlecenie zajęcia specjalistyczne”.
Zgromadzenie Rodziny Maryi, z małego ziarnka, rzuconego przez ks. Felińskiego w Petersburgu w 1957 r., rozwinęło się w wielką rodzinę.
Założyciel, organizując Zgromadzenie, często powtarzał: „Jeżeli to jest dzieło Boże, to przetrwa wszelkie trudności i rozwinie się, a jeżeli w tym dziele nie ma ani woli Bożej, ani upodobania Bożego, to i ja nie chcę, by ono istniało”.
Po 165 latach istnienia - Rodzina Maryi, to trwałe dzieło świętego abp. Zygmunta Szczęsnego Felińskiego, przetrwało wojny i kataklizmy dziejowe, rozwija działalność apostolską w licznych domach zakonnych: w 3 prowincjach w Polsce - od Bałtyku po gór szczyty, z domami prowincjalnymi w Krakowie, Poznaniu i Warszawie, w 2 prowincjach w Brazylii: z domami centralnymi w Kurytybie w stanie Parana i w Erechim w stanie Rio Grande do Sul, z placówkami w głębokim interiorze; pracują także w Italii, na Białorusi, Ukrainie, wróciły na pewien czas do Petersburga, a nawet założyły placówkę na Syberii w Irkucku (2005), przez szereg lat pracowały w Kazachstanie (2008-2020) i krócej w Gruzji (do 2020). W ostatnich latach podjęły pracę na terenie Afryki w RPA.
Z rozwoju Zgromadzenia można poznać, że nad tym dziełem czuwa Opatrzność Boża. Toteż w duchu dziękczynienia modlimy się i śpiewamy: „Te Deum laudamus”.
Siostry Rodziny Maryi radują się beatyfikacją (2002) i kanonizacją (2009) swego św. Założyciela, modlą się o łaski za jego wstawiennictwem, mocno odczuwają Jego orędownictwo u Boga i z ufnością przyjmują Jego testamentalne Błogosławieństwo:
Błogosławię was na pracę wewnętrzną, na budowanie Królestwa Bożego w duszach własnych, na niesienie Krzyża w duchu pokuty i w duchu dobrowolnej ofiary, na wzór Mistrza, Pana i Oblubieńca waszego.
s. Teresa Antonietta Frącek RM
Rodzina Bogiem silna, staje się siłą człowieka i całego narodu.
03-163 Warszawa
Klasyków 52/54